PROLOG
#1
[Obrazek: genocid1.png]

Cytat:Świat nie rozpadł się.

Było blisko, jednak nie podzielił się na małe kawałeczki dryfujące wokół pustego serca układu słonecznego. Nie pochłonęła nas ciemność ani nie zabiło nas spadające niebo. Nie skończył się czas, a świat nie został wypełniony pustką. Koniec świata nie nadszedł. Przynajmniej nie tak jak to sobie wyobrażaliśmy. Może to jednak tylko ponura gra? Może to tylko miraż w głowie tych którzy przeżyli? Może każdy kolejny dzień to chwile spędzone w czyśćcu do którego wysłał nas Bóg byśmy odżałowali swoje grzechy?

Każdy zastanawia się teraz gdzie jest. I po co jest. I czy to już piekło? Czy Bóg nie osądził nas mieczem sprawiedliwości, nie słuchał naszych próśb? Nie wysłuchał grzechów i nie ważył na szali z dobrymi uczynkami? Może jednak po prostu przespaliśmy ten moment. Może wymazaliśmy go z pamięci gdy Bóg dał nam drugą szansę? Płonące niebo, jakby to znów sam Lucyfer z niego spadał. I chłód. Przejmujący chłód. Padał wtedy śnieg. Jednak nie był on przyjemny, puszysty. Rozpadał się w rękach, zlepiał nasze włosy i lgnął do naszych rozpalonych niewidzialnym płomieniem ciał. Krzyk. Przerażenie.

...Nie. Nie było sądu. Pan nie zstąpił na ziemię. Nie decydował gdzie nas wysłać. Nie wysłuchał i nie ważył na szali sprawiedliwości naszych czynów. Wszystkich, bez wyjątku posłał do piekła. Nie dał nam jednak ognia byśmy się ogrzali. Grzaliśmy się zbyt długo w ogniu jego łaski.

Pan powiedział: \"Zaznajcie chłodu serca, jakiego i Ja przez Was zaznałem\"


[Obrazek: cold.jpg]
NO, GDZIEŚ TAK BĘDZIE, KOŁO TEGO.DodgyDodgy
#2
Cytat:
[Obrazek: 415479.jpg]

Tatusiu. Czy zobaczymy jeszcze kiedyś mamusię?
-Chciałbym Moje dziecko. Może kiedyś ją znajdziemy, całą i zdrową.
-Tatusiu, a gdzie jest mamusia?
-Pewnie w bezpiecznym i ciepłym miejscu.
-Czy mamusia jest w niebie?
-Halinko, mamusia nie może być w niebie. Mamusia jest tutaj na ziemi i na pewno bardzo się o Ciebie martwi.
-A kiedy mamusia przyjdzie nas odwiedzić?
-Nie wiem...ale...

Rozmowę przerwało stukanie do drzwi. Bogumił podniósł swój sztucer załadowany dwiema sztukami amunicji i powoli wstał z materaca rzuconego pod tlący się słabym ogniem kominek. Podłoga zaskrzypiała cicho pod ostrożnymi ale mimo to ciężkimi krokami mężczyzny. Wyjrzał delikatnie przez okno, starając się niezbyt odsłaniać firankę. Nie zobaczył nikogo na ganku. Powolutku i najciszej jak się dało, zbliżył się do drzwi. Wyjrzał po raz wtóry w okna w których nadal nikogo nie dostrzegał.

Powoli przesuwając zamek, a pozostawiając rygielek na łańcuszku by w razie czego móc szybko drzwi zamknąć z powrotem, odbezpieczał solidne dębowe drzwi. Gdy zatrzaski gruchnęły głucho oznajmiając otwarcie, delikatnie nacisnął na klamkę i podsunął drzwi w swoją stronę, cały czas mając broń w pogotowiu.

W małej szparze między drzwiami a futryną zaświeciły bladopomarańczowym blaskiem czyjeś oczy. Oczy osadzone w twarzy której połowa już zgniła albo rozpadła się, a druga połowa trzymała się ostatkiem ścięgien. Nos całkowicie pozbawiony małżowiny, z wystającą chrząstką przypominał nos węża. Wszystko poniżej twarzy, jak Bogumił podejrzewał -kobiety- było w nienajlepszym stanie. Odpadające płaty skóry odsłaniające ścięgna i przepalone mięśnie.

-Córuniu. Mamusia wróciła...
NO, GDZIEŚ TAK BĘDZIE, KOŁO TEGO.DodgyDodgy
#3
Cytat:
[Obrazek: ablro.jpg]


[font=courier]Zapytasz mnie co się wtedy stało. Odpowiedziałabym jednym zdaniem ale wiem, że Ciebie interesuje tylko długie opowiadanie. Ja wiem, Ty cały czas chcesz to słyszeć. W koło i wciąż. Przecież wiesz jak to było. Mogłeś pamiętać. Po co wymazałeś to z pamięci? Nie ma sensu. Nie ma sensu. Opowiem... Tak! Opowiem. Nie poganiaj mnie. Wiem, wiem. Było to roku Pańskiego tysiąc drugie....co?co? Mi się nic nigdy nie myli! Czekaj, czekaj. Nie! To było jakoś dwa lata temu. A może dwa miesiące? Nie pamiętam, nie pamiętam. Co? Ja? Skleroza? Chyba żartujesz sobie! Już, już opowiadam.

To było. To było...nie ważne. Niedawno! Chwilę temu o! o jeszcze na niebie jest pył. A może to nie pył? Chmury. Tak. Dużo chmur. Jedna, druga, dziesięć. Mnóstwo ich było. MNÓSTWO! Długie takie na cały horyzont. Płynęły. Płynęły po niebie, takie piękne...słońce je podpaliło. Tak. Podpaliło je słońce. I zaczęły spadać. Co???Chmury nie spadają???Nie pamiętasz! Nie pamiętasz! Te chmury spadały. Mocno, silnie. Runęły! Runęły na ziemię, spadły. A po nich już tylko blask. Słońce je podpaliło i spaliło ziemię. Głośno było. Huk. Wszędzie huk. Schowałam się. Ukryłam. Razem ze wszystkimi. Mówili \"Izunia Głupia, Izunia to zostawi\". A ja wzięłam ze sobą. Tak wzięłam. Tylko ja wiedziałam do czego mi się to przyda. Ja wiedziałam. Oni brali jedzenie, wodę, koce. A ja wzięłam to. Oni brali wszystko a Ja to. I już nie brałam niczego innego. Miałam wszystko jak poszli spać. Taaak. Zasnęli. I dobrze, że zasnęli. Izunia miała więcej dla siebie. Izunia wzięła jedno i miał wszystko! Cha! Cha! Cha! Już, już. Opowiadam, tak opowiadam.

I wtedy, wtedy jak wszyscy poszli spać,Izunia długo siedziała. Siedziała w tym betonowym domu. Czekałam. Nie wiem na co. Skąd mam wiedzieć? Mówili, żeby czekać to czekałam. Nikt nie przyszedł. Wszyscy spali i nikt się nie obudził. Nikt nie przyszedł. Musiałam iść. Musiałam. W domku był Ćwiergotek. Musiałam go szukać. Nie było go. Nie było. Uciekł chyba. Uciekł i zabrał domek. Nie było domku i ćwiergotka. Zimno było tylko. Zimno. Bardzo zimno. Huk. Tak! Huk! Ten huk. Straszny. Jeszcze zanim wszyscy poszli spać. Wszystko zaczęło wirować, trząść się. Pękać. Izunia się bała ale wiedziała, że to zaraz minie. Zawsze mijało. Izunia nie raz wirowała w głowie. O tak. Ziuuuu ziuuu. To jednak było naprawdę inne wirowanie. I koniec. Nic potem. Potem nic. Zimno, nie ma domku nie ma ćwiergotka. Ale Ty jesteś. Ty. Razem znajdziemy ćwiergotka. Znajdziemy i domek i ćwiergotka. Okropny ćwiergotek zabrał siebie i dom. My znajdziemy go. Prawda?Prawda?!
NO, GDZIEŚ TAK BĘDZIE, KOŁO TEGO.DodgyDodgy
#4
Cytat:
[Obrazek: wasteland.jpg]
Franek znalazł ćwiartkę. Cóż to była za przyjemność! Łyk zimnej, lodowatej, prawie zamarzającej wódy. Tego Frankowi potrzeba było. Popatrzył na Wieprz. Kiedyś to była rzeka. Dziś tylko śryż i łaty białego puchu. Cholera. A przecież nie tak dawno pływał i kąpał się w czystych wodach. Teraz stopę zanurzyć i już cholera człowiek umiera. Ba! Jak umiera. Wóda jest. Wóda pozwala zapomnieć i do tego działa antyradioaktywnie. Jest dobrze mimo, że jest źle. A co to? Co to? Porywają kogoś? Cholera! Tego Franek nie widział wcześniej.

Szamotało, szarpało się gości siedmiu. Podzieleni chyba. Franek się przygląda, patrzy. Tak! Łapią tych dwóch. Za fraki biorą i wynoszą. Cha! Wreszcie co się dzieje. Franek popija łyk kolejny, miarkując by na lata starczało, i idzie bliżej. Podchodzi, no za blisko podchodzi za blisko. Nie patrzy już jednak Franek. Zasieki, słupy. Cholerne Władzostwa. Ch*j im w d*pe. Nie chcieli przyjąć bo Franek za dużo o wolności gada. Ja Wam dam wolność. Patrzcie. Biorą za łeb dwóch chłopów. Faszyści.

Idzie Franek. Idzie dalej.

Oh! Co to?! Mrok. Ciemność! Ból! Cholera.

W łeb dostałem. W łeb! ZA BLISKO ZASIEKÓW! K***waaaaa!
NO, GDZIEŚ TAK BĘDZIE, KOŁO TEGO.DodgyDodgy


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości