Jego Królewska Mość spokojnie i bardzo powoli wyszedł na brzeg rzeki z promu. Nie lubił poruszać się inaczej niż na własnych stopach. Okrył twarz białym jedwabnym szalikiem. Bardziej obawiał się, że twarz mu ogorzeje od światła odbitego w śniegu niż samego zimna i stąd takiego dokonał wyboru. Poprawił ciepłą skórzana czapkę i ruszył. Cała trasa jego wędrówki do Pałacu Na Wodzie była zabezpieczona przez żołnierzy. Nie widać było, ani jednego przechodnia. Jedynie z okien wychylali się ludzie i machali do niego. Najjaśniejszy Pan był zbyt skromny by zrobić coś innego od udania, że to nie jego wita lud warszawski i całkowicie zignorował te wydarzenia. Gdy już był w Parku przykuł jego uwagę mężczyzna o postawie wyrażającą butę, ale nie bezzasadną lecz wypływającą z siły. Podszedł do tego wielkiego pana (Wojewody ruskiego) i poczekał, aż ten zauważy go i odda mu należne honory. Człowiek ten zawsze budził w nim ambiwalentne uczucia. Z jednej strony podpora państwa, a z drugiej jakiś inny duch od Tego co rozpalał serce Jego Królewskiej Mości.
[size=8pt]I przyszli ci wszyscy Braniccy, Potoccy, Radziwiłłowie i mnóstwo innych do Cesarza Rosji, padli na kolana przed nim i mówili: „Ratuj nas Najjaśniejszy Panie przed tym parweniuszem korsykańskim.” Cesarz wzruszył się do łez na ten widok i tak im odpowiedział: „Nie bójcie się moi bracia w Chrystusie. Czyż Bóg nie jest po naszej stronie?”[/size]<br /><br />„Dzieje umierania polskiego” autor nieznany